czyli Mateusz i Gabrysia już nie tylko w Lizbonie...

18 grudnia 2012

Samochodem przez Maroko

Bilans podróży:

pojazd: Skoda Fabia TDI, rok produkcji -2006
ilość osób w samochodzie: 5
ilość mandatów: 1 (za prędkość)

ilość kilometrów - 3696
średnie spalanie - 5.1 litra/100km
średnia prędkość - 64 km/h
czas jazdy - 57h 47min
ilość dni: 10
ilość miast: 7

Jechać do Maroka samochodem? Tak, to była jedna z lepszych decyzji. Paliwo 2 razy tańsze, główne drogi w większości bardzo dobre, autostrady tanie, a na nich wszystko to, czego nie można zobaczyć w Europie: przebiegające stada owiec, zawracające ciężarówki, ludzie, samochody z bagażem o wysokości 3m na dachu.  Do tego 100-procentowa integracja przy 5 osobach w aucie. Każdy wiedział jak siąść, żeby nie zgnieść drugiego i jak ustawić torby pod nogami, żeby jakoś dało się jechać. Na przedzie nieustraszony kierowca - Mateusz, który ani raz nie chciał się z nikim zmienić oraz Michał - żywy GPS i samochodowy DJ w jednej osobie. W czasie tylu godzin jazdy: śpiewanie piosenek, gry, konkurs na najlepsze zdjęcie osiołka przez szybę samochodu, a także zdjęcie, na którym jednocześnie będzie osiołek, kura i buka (kobieta w burce). No i oczywiście mandat - nie zauważyliśmy policjantów, bo byli na motorach, poza tym zajęci byliśmy obserwowaniem auta przed nami z ilością pasażerów 3 + 4 (ale za to mandatów się nie dostaje). Do tego szybka nauka jazdy na rondach (trzeba zaznaczyć, że w Maroku każde skrzyżowanie jest rondem, nawet jeżeli na środku narysowana jest tylko kropka), które rządziły się różnymi prawami i zdobywanie umiejętności omijania ludzi na rowerach (średnia ilość pasażerów na rowerze: 2), motorowerach, osłach, nogach, a byli oni dosłownie wszędzie.

Drogę zobrazowaliśmy na mapie. Dla przypomnienia: z Lizbony dojechaliśmy do granicy z Hiszpanią a następnie do Algeciras i tam promem (razem z samochodem) przeprawiliśmy się do Afryki. Pierwszy nocleg w Tangerze ( u hosta z couchsurfingu - Hichama), kolejne miasto - Rabat (stolica Maroka), następnie dwie noce w Marakechu ( spaliśmy u Mustafy), kolejna noc już w Riadzie Mamouch - hotelu tuż przy pustyni i jedna noc na pustyni w namiocie Berberów. Kolejnym miastem miał być Fez. Żeby się jednak do niego dostać musieliśmy przejechać przez Atlas Średni. A tam? Śnieeeżyca! (przypominamy, że jesteśmy w Afryce i mamy letnie opony) Tyle śniegu, że zamknęli nam wszystkie drogi, a do najbliższych większych miast było ładne parędziesiąt kilometrów. Nie pozostało nam nic innego, jak nocleg w małej górskiej wiosce u miejscowej rodziny, przeżycia - bezcenne. My po angielsku, Marokańczyk po francusku i arabsku, efekt: rozmowa o bezrobociu, władzy, polityce:). Następnego dnia było już lepiej, ominęliśmy jednak Fez i dotarliśmy do Chefchaouen - niebieskiego miasta. Kolejny dzień to Ceuta, prom do Europy i nocleg w Sewilli, a następnie dom...

Ministerstwo Głupich Kroków - przywracanie krążenia w zdrętwiałych kończynach
Podpokładzie promu
Plany podbojów
I wreszcie przydał się paszport
Ekipa tylnego siedzenia
W Afryce tez mają coca-cole
Pan już szedł, żeby sprzedać mi kamyczka

Marokańskie studio nagraniowe w Ourzazate (tu nagrywano m. in. Prometeusza, Królestwo Niebieskie,  Książę Persji)
Fighter - skoro on daje redę, to my nie damy?/ fot. M. Rączka
Pan na osiołku/ fot. Gutka
Ta trawa z nogami to też osiołek/ fot. Gutka
Z perspektywy pasażera przedniego siedzenia.
FBI też mają





By Gabriela Sobota with No comments

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Skomentuj