czyli Mateusz i Gabrysia już nie tylko w Lizbonie...

Bohater drugiego planu - pustynia

fot. K. Gutowska

STOP!

...no przecież jest napisane

Fabianna

dociera wszędzie

Nasza karawana

a na przedzie wielbłąd Józek
fot. Pan Berber

Pyszne jedzonko

i nawet stoperan się nie przydał

Bujam w obłokach

Mateusz

po berberyjsku

Gabrysia

po polsku

30 września 2012

Pierogi vs. Lasagna

Ponieważ dwa mieszkania przy Travessa Santa Marta zamieszkują głównie Polacy i Włosi, musiało do czegoś dojść. W piątek 28 września odbyła się wielka bitwa na pierogi (w liczbie150) i lazanie (w liczbie 2). Oczywiście były też jednostki pomocnicze: hiszpańska tortilla (nie, to nie jest to samo w co zawijamy kebab)  i portugalskie brigadeiros na deser. Na koniec odbyła się degustacja wódek.

No to teraz pora na szczegóły akcji "pierogi".
Zdobycie produktów na pierogi ruskie w portugalii nie jest takie proste. O ile cebula i ziemniaki są wszędzie mniej więcej takie same, to problem był z kluczowym składnikiem: serem. Ciężko było znaleźć krowi ser, a ten który znaleźliśmy był słodki. No ale dzięki siedmioosobowej ekipie przyrządzającej, po trzech godzinach pracy i ciągłym dosypywaniu pieprzu udało się uzyskać "ruski" smak.

Około godziny 21:23 nasze dzieło pojawiło się na stole, chwilkę później pojawiły się lazanie. Niestety trzeba było poczekać jeszcze na Hiszpańską inwazję. Trzy Hiszpanki przyniosły tortillę i parówki w cieście francuskim. Po odśpiewaniu sto lat we wszystkich obecnych językach (imieniny Gabrieli i Michała) zabraliśmy się do jedzenia. Przy stole słychać było między innymi: "delizioso pierogi!" i "pyszna lazagna!".

Po daniach głównych portugalczycy zaserwowali swój deser pt. "brigadeiros", czyli czekoladowe kulki z masą krówkową w środku. Niestety konsystencja deseru trochę różniła się od zamierzonej i kulki zyskały miano "mordoklejek". Po takiej obfitej kolacji przydałoby się coś na trawienie, dlatego wyciągnęliśmy polską wódkę. Niestety nie było jej dużo, ale wystarczyło na popisanie się przed innymi narodowościami.

Z pozdrowieniami dla PieroGirl.

By Unknown with 5 comments

27 września 2012

Lusofona

Rok szkolny rozpoczął się już na całego. Świadczy o tym nie tylko konieczność chodzenia na zajęcia, ale też pogoda, która niczym w tej chwili nie odbiega od naszej polskiej wrześniowej. Taka od zawsze kojarzyła mi się z rozpoczęciem roku szkolnego. Na szczęście lato ma się jeszcze tu pokazać, więc mimo wszystko jesteśmy w wakacyjnych nastrojach.
Przedstawię jednak pokrótce moją uczelnię i jej uroki. Pełna nazwa brzmi Universidade Lusofona de Humanidades e Tecnologias. Mimo swoich niewielkich rozmiarów przewija się przez nią masa ludzi, a ich zainteresowania są tak rozległe, jak ilość wydziałów i kierunków. Nie jest ona bowiem ani typowo techniczna, ani też humanistyczna. Mają tu więc medycynę, weterynarię czy biotechnologię, ale też grafikę, wydział filmowy czy wydział sztuk pięknych - do wyboru, do koloru. Jako studenci z zagranicy mamy dość duże przywileje. Możemy wybierać przedmioty z różnych wydziałów i lat. Dla mnie jest to świetna okazja, żeby spróbować rzeczy nowych, aczkolwiek na pewno bardzo przydatnych. Dlatego też wstępnie wybrałam:
- projektowanie architektoniczne z V roku (Arquitectura III), do czego obligowała mnie trochę macierzysta uczelnia, 
- Sistemas Digitais II - nauka programu Rhino
- Introdusao a Computasao - z wydziału grafiki, zajęcia z Photoshopem i Illustratorem,
- Desenho II - rysunek postaci ludzkiej,
- Fotografia Fotoquimica I - fotografia analogowa
Do tego jeszcze kurs języka portugalskiego, który zacznie nam się nieco później. Wszytko może jeszcze ulec zmianie, bowiem do 15 października mamy możliwość chodzenia na wszystkie dostępne zajęcia, rozmowę z prowadzącymi i dopiero wtedy podjęcie ostatecznej decyzji. To tyle z oficjalnych informacji. Teraz jeszcze kilka uczelnianych ciekawostek. Wiele zajęć prowadzonych jest po portugalsku, więc dopiero w momencie kiedy padnie słowo "eraszmusz" wiemy, że mowa o nas. Na szczęście Portugalczycy naprawdę świetnie radzą sobie z angielskim i mało jest osób, które nie znałyby tego języka, więc często pod koniec zajęć tłumaczą wszystko w skrócie po angielsku. Dziekan naszego wydziału jest osobą przemiłą i dowcipną - bardzo otwarty na wszelkie studenckie sprawy. Zajęcia na uczelni są podzielone na dwie zmiany; ranną i wieczorową, chociaż powiedziałabym, że ta druga to nocna, bowiem zajęcia trwają do 24.00!? W bliskim sąsiedztwie uczelni jest lotnisko - nad kampusem średnio co 10 min przelatuje bardzo nisko samolot, co powoduje niesamowity hałas i prowadzący przestają wtedy na chwilę mówić. Do tego brakuje im zupełnie izolacji akustycznych, więc siedzenie w sali z zamkniętymi drzwiami i oknami nic nie zmienia. Odczuwalne są także wibracje w postaci trzęsących się ławek:) Same budynki wyglądają dość prowizorycznie, są to bowiem przerobione na sale magazyny. Na terenie tego niewielkiego kampusu jest kilka kantin studenckich i kawiarni, gdzie powszechne jest nie tylko picie mocnej kawy, ale także piwa w trakcie i pomiędzy zajęciami. Jak nie trudno się domyślić, miejsca te zawsze są pełne.
Na chwilę obecną współpraca zapowiada się bardzo sympatycznie. Tym bardziej, że od pierwszych dni jesteśmy przez prowadzących zachęcani do zwiedzania, latania na Maderę, surfowania ( dziś dowiedziałam się, że zajęcia z surfingu mogę sobie policzyć do średniej - 1ECTS) i leżenia na plaży, jakby nie było zupełnie obowiązku chodzenia na zajęcia:)


Wejście 

By Gabriela Sobota with No comments

22 września 2012

Belem znaczy Betlejem

Nurt zwiedzania i poznawania różnych zakątków miasta nie chce nas wypuścić. Mimo objawów aklimatyzacji (co w moim przypadku przekłada się na ciągłą chęć spania), dajemy radę schodom i górkom, słońcu i wiatru
Dziś zawędrowaliśmy do Belem, miejsca uznawanego za kolebkę dawnej świetności Portugalii. Nie sposób nie przypomnieć tu sobie kim był Henryk Żeglarz, Magellan czy Vasco da Gama (czyta się Waszko). Stąd bowiem wyruszały wyprawy, które zmieniały bieg historii.
Obejrzeliśmy więc Pomnik Odkryć Geograficznych stworzony z okazji 500-lecia śmierci H. Żeglarza oraz Torre de Belem - piękny przykład architektury manuelińskiej (późny gotyk z motywami morskimi i orientalnymi), którą można spotkać w zasadzie tylko w Portugalii. Oprócz tego w Belem zachwyca Klasztor Hieronimitów a tuż obok niego budzące kontrowersje Centro Cultural de Belem - interesujący przykład architektury współczesnej.
I co najważniejsze, właśnie w Belem można zjeść Pasteis de Belem. Nie jest to bynajmniej pasztet, jak w pierwszej chwili pomyśleliśmy, a jedne z najlepszych babeczek w Portugalii. Podobno przepis na nie znają tylko 3 osoby:) Oczywiście można je kupić tylko w jednej kawiarni, do której kolejka ciągnie się na kilkanaście metrów.Stwierdziliśmy więc, że na te prawdziwe przyjedziemy w okolicach grudnia, bo tłok wtedy mniejszy, a chęć na zjedzenie czegoś słodkiego większa. Zamiast tego zjedliśmy podrabiane w knajpce obok:)


Piesek zbiera na kiełbasę.




By Gabriela Sobota with 1 comment

Rozśpiewani i rozwrzeszczani studenci z Hogwartu

Kolejne wrażenia z uczelni.
Maltretowanie pierwszoroczniaków w toku. Niestety nie można tego filmować, więc dokumentacja tego procederu jest marna. Natomiast mam dla was znakomite materiały z Welcoming Day oraz z studenckiej bitwy na krzyki.
W programie Welcoming Day znajdowały się: oficjalnie powitanie na uczelni, występy chóru uczelnianego i tzw. Tunas, lunch w uczelnianej kantynie (obiad kosztuje 2,40 euro i zawiera: bułkę, zupę, drugie danie, deser i picie) i wycieczka po wydziale. Czymże są Tunas? Wbrew pozorom nie są to tuńczyki. Są to studenckie grupy muzyczne. Tutaj prawie każdy kierunek ma swój reprezentacyjny zespół!

Czym jest bitwa na krzyki? Otóż jest to uczelniana tradycja, podczas której studenci z dwóch części uniwersytetu Lizbońskiego spotykają się pośrodku kampusu na ogromnym trawniku. Stają w rzędach na przeciw siebie ubrani na czarno i uzbrojeni w proporce swoich kierunków. Następnie pod dowództwem starszych wykrzykują niecenzuralne obelgi na przeciwną stronę oraz odgrywają obraźliwe scenki. Jednakże pomimo ostrych słów nasz mentor poinformował nas, że obie strony barykady mają do siebie szacunek i całe wydarzenie jest formą zabawy.


Po konsultacjach z naszym mentorem Antonio, tajemnica szat Harrego Pottera została wyjaśniona. Strój składa się z czarnych spodni, białej koszuli, czarnej kamizelki, czarnej marynarki, krawatu spiętego łyżką i peleryny z naszywkami. O co chodzi z łyżką? Otóż student może otrzymać taką łyżkę od swojego studenckiego ojca chrzestnego lub matki chrzestnej. Ojciec chrzestny opiekuje się (tresuje) pierwszorocznym studentem i może wręczyć mu łyżkę jako symbol więzi. Kolejnym ciekawym atrybutem jest peleryna, którą zdobią różnorodne naszywki. Naszywki te opowiadają w pewnym sensie historię studenta. A jak należy nosić taką pelerynę? Zanim się ją założy, należy zawinąć jej kołnierz tyle razy, ile lat się studiowało. Czyli im starszy student tym ma cieplej - więcej warstw przy szyi.
Z mentorem Antonio.
To nie budynek z filmu Gwiezdne Wrota tylko Torre do Tombo - archiwum narodowe.

A tak poza tym to miałem wczoraj imieniny i Gabrysia zabrała mnie na kawę i gigantyczne tiramisu do studenckiej kawiarni.
W kawiarni Alfredo de Jesus (czyt. Żezusz).

By Unknown with 1 comment

20 września 2012

Co mają ze sobą wspólnego Pchli Targ i Flag Party?

Lizbona - kolejna odsłona
Po otrzymaniu informacji na temat organizowanego Flag Party (impreza podczas której każdy powinien być ubrany w kolory swojego państwa), prędko zawędrowaliśmy na pchli targ. Był to nie byle jaki targ a łynny targ złodziejski (lub jak podają inne przewodniki targ złodziejki). Nazwa pochodzi od powiedzenia, że zgubione rzeczy szybko tam się znajdują. I rzeczywiście, większość rzeczy wygląda na zgubione lub skradzione. Sprzedawane tam azulejos zdają się być świeżo odkute od starych budynków. To tu można kupić prawdziwą pamiątkę, a nie chińszczyznę, którą mamieni są turyści. Nie poszliśmy tam jednak w poszukiwaniu pamiątek (to może w późniejszym czasie), tylko symboli narodowych. No i udało się. Kupiliśmy czerwoną spódnicę za 1EUR (Gabrysia) oraz cały strój flamenco za 5EUR (Kasia). Co prawda nie polski, ale czerwony:)
Quanto custa?
Wracając z targu zahaczyliśmy o restaurację, w której zjedliśmy jeden ze specjałów portugalskiej kuchni - coś co wyglądało jak łazanki z mięsem, a było startymi ziemniakami z dorszem. Wygląd intrygujący, smak całkiem niezły. Więcej informacji o kuchni i naszych poczynaniach w tej dziedzinie podamy wkrótce.
Czy to ryż? czy to łazanki? Nie to dorsz z ziemniaczanymi frędzlami!
A wracając do Flag Party, impreza okazała się niewypałem, ale i tak przez całą noc nasz kraj mógł być z nas dumny.
Ekipa erasmusa w barwach narodowych.

By Gabriela Sobota with No comments

18 września 2012

Harry Potter i Paw?

Czyli moje pierwsze wrażenia związane z uczelnią. Chodząc po kampusie natknąłem się na małe pawie!? Nie wiem co tam robiły, ale nikt oprócz mnie ich nie zauważał. A o co chodzi z Harrym Potterem? Starsi portugalscy studenci chodzą ubrani w czarne togi (a'la Harry Potter) i tresują pierwszoroczniaków. Zgodnie z portugalską tradycją pierwszoroczniaki muszą przez cały wrzesień spełniać zachcianki starszych. Jednakże starszaki, aby mieć prawo szkolić, muszą być ubrani w czarne togi i owinięci w czarne koce(?), także też sobie trochę muszą pocierpieć w pełnym słońcu.  Z tego względu w całym mieście można zobaczyć studenckie grupki wyglądające jak sekty. Mnie też chcieli w to wciągnąć, ale niestety byłem w pośpiechu i uniknąłem pomalowania farbą.


By Unknown with 4 comments

17 września 2012

Kupa piachu

Nadszedł najwyższy czas na szczegółowy raport dotyczący plaż. W praktyce sprawdziliśmy dwie (na razie), ale podczas samochodowych przejażdżek widzieliśmy ich mnóstwo.
Pierwszą plażą którą zdobyliśmy, była Praia Grande na północ od Cabo de Roca. Bardzo sympatyczna, nieprzeludniona. Woda przyjemna jak w bałtyku, chociaż fale grzeją nieźle.
Drugą plażą którą opanowaliśmy była: Praia do Guincho. Duże fale, mnóstwo ludzi, a w tym surferów. Pobyt był krótki ale intensywny. Dołączamy zdjęcia i w bonusie trailer nowego "Słonecznego patrolu". Musicie to zobaczyć już dziś!

By Unknown with

15 września 2012

Początki...



Bloga czas zacząć... Ze względu na natłok atrakcji, emocji i doznań ociągaliśmy się z tym dość długo. No cóż, w końcu jesteśmy w kraju maniany, a więc "spokojnie, mamy czas". I chociaż przed nami 5 miesięcy całkiem innego życia, to nie wyzbyliśmy się jeszcze nawyku szybkiego zwiedzania i łapania wszystkich możliwych okazji. Tak więc w przeciągu zaledwie kilku dni wzięliśmy udział w fashion night, odwiedziliśmy koniec Europy, popluskaliśmy się w oceanie, obejrzeliśmy milongę na tarasie widokowym Lizbony, zjedliśmy kilka miejscowych specjałów, odwiedziliśmy Sintrę i Cascais. A to wszystko w trzydziestoparostopniowym upale, z 4 przewodnikami w ręku i coraz to większym zasobem portugalskich słów. Na szczęście ciężko zwiedzić wszystko w przeciągu chociażby miesiąca, więc perspektywę semestralnego pobytu w Lizbonie  podsumujemy tylko: "o tak! to jest to!" A na przyszłość obiecujemy większą systematyczność w sprawozdaniach i dużą amplitudę wrażeń.
















Fashion Night. Szampan 1000EUR, okulary 2000EUR, wspomnienia - bezcenne.

By Unknown with